| Home | 365/2012 | in my eye | VW T3 Westfalia | Zbór w Mielcu |

Czas na T. S. Eliota: East Coker

East Coker


I

W moim początku jest mój kres. Jeden po drugim
Domy rosną i upadają, rozsypują się, potężnieją,
Domy rozbijane, niszczone, odnawiane, na ich miejsce
Wkracza otwarte pole, fabryka czy objazd.
Stary kamień na nowe budowle, stare drzewo a nowe ognie,
Stary ogień na popiół i popiół do ziemi,
Która już się stała ciałem, sierścią i kałem,
Kością człowieka i zwierzęcia, źdźbłem i liściem.
Domy żyją i umierają: jest czas wznoszenia
I czas życia i poczynania życia,
Czas wiatru, aby łamał chybotliwą szybę,
Trząsł boazerią, gdzie mysz polna przemyka,
I szarpał strzępem arrasu utkanym w milczący epigraf.

Teraz światło pada skroś otwarte pole,
Na tamtym otwartym polu
Jeśli nie staniesz za blisko, jeśli nie staniesz za blisko,
Latem, o północy, usłyszysz muzykę
Mizernej kobzy i bębenka,
Ujrzysz jak tańczą wokół sobótki
Skojarzeni z sobą chłopiec i dziewczyna,
W korowodzie, który oznacza zaślubiny -
Dostojny i godny sakrament.
Po dwoje, po dwoje, w koniunkcji koniecznej
Trzymając się za ręce lub pod ramię,
Co znamionuje zgodę. Kołują wokół ogniska.
Skaczą przez płomień, zawiązują koła,
Z wiejskim dostojeństwem, inni z wsiowym śmiechem
Dźwigają ciężkie stopy w topornych butach,
I tańczą w takt,
Tak akuratnie trzymają rytm tańca.
Jak w swoim życiu, w życiu okresach,
Czasu pór roku i konstelacji
Czasu udoju i czasu żniwa
Czasu zbliżenia mężczyzny z kobietą
I godów zwierzęcych. Stopa wznosi się i opada.
Jedzą i piją. Nawóz i śmieć.
Wiatr poranny w oddali
Marszczy i gładzi morze. Jestem tutaj
Lub tam, czy w innym miejscu. W moim pokoju.


II

Co późny listopad czyni
Z niepokojami wiosennymi
Z tworami lata upalnego,
Wdeptanym stopą przebiśniegiem,
Z malwami, które zbyt strzeliste w czerwieni,
Z więc ją w szarość gnie do ziemi
Gdy późną różę śnieg napełnia?
Piorun przetacza się przez gwiazdy
Jak wielki rydwan triumfalny
Wplątany w gwiazdozbiorów wojnę
Przeciw Słońcu wyrusza Skorpion
Zanim nie zajdzie wraz z Księżycem,
Komety łkają, a Lew Myśliwy
Czyha na nieba i doliny
Kołujące w wirze, który odda
Świat niszczącemu ogniu,
Co spali, nim przyjdzie lodowiec.
Przez całą drogę w ciemnym lesie, w cierniach,
Na skraju oparzeliska, gdzie każdy krok niepewny,
Gdzie grożą poczwary, błędne ognie,
I zdradliwe uroki. Nie każcie mi słuchać
O mądrości starców, raczej o ich szaleństwie,
O ich lęku przed lękiem i furią, lęku przed opętaniem,
Należeniem do kogoś, do innych, do Boga,
Jedyna mądrość, którą mamy nadzieję zdobyć,
To mądrość pokory; pokora jest nieskończona.

Wszystkie domy odeszły w morze .

Wszyscy tancerze odeszli pod wzgórze.


III

Ciemność, ciemność, ciemność. Wszyscy odchodzą w ciemność,
W próżnię przestrzeni międzygwiezdnej, puste istoty w pustkę,
Kapitanowie, bankierzy, kupcy, pisarze wybitni,
Hojni mecenasi sztuki, mężowie stanu, władcy,
Wysocy urzędnicy, prezesi wielu towarzystw,
Potentaci przemysłu, mali dostawcy, wszyscy odchodzą w ciemność,
Gaśnie Księżyc i Słońce i Almanach Gotajski
Gazeta Giełdowa i Skorowidz Dyrektorów,
Stygnie rozum i traci przyczyny działania.
I my idziemy z nimi wszyscy na milczący pogrzeb.
Na niczyj pogrzeb, bo grzebać nie ma kogo.
Rzekłem mej duszy, bądź spokojna, niech na ciebie zstąpi ciemność,
I niech to będzie mrok Boga. Tak jak w teatrze
Gdy światła gasną i scena się zmienia
Z głuchym łoskotem kulis, ruch ciemności w ciemności,
I wiemy, że góry i drzewa, odległa panorama,
Imponująco okazały fronton, wszystko się oddala

Lub jak w kolejce podziemnej, gdy pociąg zbyt długo tkwi między stacjami
I gwar rośnie i wolno zamiera w ciszę
I widzisz w każdej twarzy coraz głębszą pustkę myśli
Rosnącą przerażeniem, o czym myśleć teraz,
Albo jak pod eterem, gdy umysł świadomy lecz świadomy niczego.
Rzekłem mej duszy, bądź spokojna, czekaj bez nadziei,
Bo nadzieja może być błędną; bez miłości,
Bo miłość może być błędną; jest jeszcze wiara
Lecz wiara, miłość i nadzieja są oczekiwaniem,
Czekaj bez myśli, gdyż nie jesteś gotowa do myśli;
Niech ciemność będzie światłem, a bezruch tańcem.
Szept płynącego potoku, błyskawica w zimie.
Dziki tymianek niepostrzeżony i leśna poziomka,
Śmiech w ogrodzie, zachwyt brzmiący echem
Nie zatracone, żądają, wskazują agonię
Śmierci i narodzin.
Powiecie, że powtarzam
Co mówiłem ongiś. Powiem to raz jeszcze.
Czy mam powtarzać? Aby tam dotrzeć,
Dotrzeć tam, gdzie jesteście, wydostać się skąd was nie ma,
Musicie dążyć drogą co nie zna ekstazy,
Aby dotrzeć do tego czego nie wiecie
Musicie dążyć drogą niewiedzy.
Aby uzyskać to czego nie posiadacie
Musicie dążyć drogą odrzeczenia.
Aby dotrzeć do tego czym nie jesteście
Musicie dążyć drogą na której was nie ma.
To czego nie wiecie jest jedynym co wiecie
To czego nie macie jest jedynym co macie
Jesteście tam gdzie was nie ma.

Jest nowym początkiem, najazdem na niewysłowione
Z nędznym uzbrojeniem, zawsze niszczejącym
W ogólnym nieładzie niejasnych odczuwań,
Krnąbrnych oddziałów wzruszenia. To, co można zdobyć
Siłą i pokorą zostało już odkryte
Raz albo dwa razy przez ludzi, z którymi niepodobna
Rywalizować - lecz to nie turniej -
Jedynie walka o odzyskanie utraconego,
Odzyskanego i straconego znów: znów i teraz, w warunkach
Zdających się niepomyślnymi. Lecz może to ani zysk ani strata.
Dla nas są tylko usiłowania. Reszta nie naszą sprawą.

Dom jest miejscem początku. Starzejąc się
Widzimy świat dziwniejszym, bardziej zawiłym wzór
Umarłych i żywych. Nie zawarta w sobie chwila
Osobna, bez przed i po,
Lecz czas życia spala się w chwili każdej
I nie czas życia jednego tylko człowieka
Lecz starych kamieni nie do rozszyfrowania.
Czas jest dla wieczoru pod gwiazdami
(Czas wieczoru nad albumem fotografii)
Miłość jest sobą najbardziej
Gdy tu i teraz traci znaczenie.
Starcy powinni być odkrywcami
Tu i tam tracą znaczenie
Musimy dążyć wciąż i wciąż
W inne spotęgowanie W większą jedność, w głębszą wspólnotę
Przez czarny chłód i puste bezludzie,
Wrzask fali, wrzask wiatru, wody olbrzymie
Mewy i foki polarnej. W moim początku jest mój kres.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz