W życiu każdego wystąpić mogą różnego rodzaju zagrożenia. A to cegła nam spadnie na głowę, a to wpadniemy pod samochód. Są też zagrożenia związane z wykonywanym zawodem i z zajęciami, którym się oddajemy. Płetwonurek w trakcie pływania raczej nie spadnie, a wspinający na skałki nie powinien się utopić (choć z drugiej strony jak odpadnie od ściany i wpadnie do wody ?).
Są też różnego rodzaju zagrożenia związane ze służbą w Kościele.
Jako, że od ponad roku pełnię obowiązki pastora to zajmę się swoim podwórkiem.
Wśród wielu zagrożeń wymieniłbym (w wielkim skrócie):
- wpadniecie w herezje. Oczekiwania ze strony zboru na coś nowego mogą poprowadzić na manowce. Byle by znaleźć coś atrakcyjnego.
- upadek moralny. Już jestem taki święty, doskonały ;) Więc z jednej strony pycha. A z drugiej różne zagrożenia. Ciągły stres i poddanie napięciu może doprowadzić do ucieczki w różne nałogi.
- rozwinięty ambicjonalizm. Ambicje zdaje się nic złego. Dopóki nie zaczną górować nad wszystkim innym. Ja umiem, uda mi się, niech się przekonają. Zamiast czekać na Pana Kościoła, na Jego pozwolenie i prowadzenie. Branie spraw we własne ręce (bo sami chcemy, lub inni od nas tego oczekują).
- klerykalizm. Poczucie, że z powodu służby jestem lepszy i mam głębszą relację z Bogiem. A przecież w mojej służbie to Bóg jest najważniejszy. On ma przeze mnie działać. Ja jestem sługą, który ma powierzony urząd w Kościele.
I zapewne wiele, wiele innych. Na przykład zdrowotne. Resztę można wpisywać w komentarzach ;)
W tym poście chciałbym wspomnieć o wydaje mi się najważniejszym zagrożeniu. Którego owocami mogą być wymienione wcześniej. Chodzi mi mianowicie o to, że maksymalne zaangażowanie w służbę (wszelkiego rodzaju) może doprowadzić do "porzucenia zwyczajności chodzenia z Bogiem".
O co chodzi?
Modlimy się tylko już o ludzi i ich sprawy. O nas samych już nie mamy czasu się modlić.
Mówimy innym co Biblia mówi na temat życia w małżeństwie, ale sami nie mamy sił już modlić się i/lub porozmawiać z żoną.
Otwieramy Biblię, bo trzeba przygotować studium, kazanie. Lecz zapomnieliśmy jak przyjemnie słuchać Boga, który przemawia przez Swoje Słowo.
Jak się przed tym chronić?
Ja mam wyznaczony czas co dziennie, gdzie przed czasem modlitwy o Kościół i sprawy mogę się modlić "egoistycznie"; o siebie, o swoją rodzinę.
Najpierw czytam Biblię "dla siebie". Potem się przygotowuję dopiero do kazania.
I mój czas jest "święty". W następnym roku dołożę starań, by myśli nie biegły do innych spraw. By nie skracać i nie przekładać swojego "świętego" czasu. Uczynię go "żelaznym"! :D
Bo im bliżej będę mojego Ojca, tym większe szanse, że ON mnie uchroni przed zagrożeniami.
Są też różnego rodzaju zagrożenia związane ze służbą w Kościele.
Jako, że od ponad roku pełnię obowiązki pastora to zajmę się swoim podwórkiem.
Wśród wielu zagrożeń wymieniłbym (w wielkim skrócie):
- wpadniecie w herezje. Oczekiwania ze strony zboru na coś nowego mogą poprowadzić na manowce. Byle by znaleźć coś atrakcyjnego.
- upadek moralny. Już jestem taki święty, doskonały ;) Więc z jednej strony pycha. A z drugiej różne zagrożenia. Ciągły stres i poddanie napięciu może doprowadzić do ucieczki w różne nałogi.
- rozwinięty ambicjonalizm. Ambicje zdaje się nic złego. Dopóki nie zaczną górować nad wszystkim innym. Ja umiem, uda mi się, niech się przekonają. Zamiast czekać na Pana Kościoła, na Jego pozwolenie i prowadzenie. Branie spraw we własne ręce (bo sami chcemy, lub inni od nas tego oczekują).
- klerykalizm. Poczucie, że z powodu służby jestem lepszy i mam głębszą relację z Bogiem. A przecież w mojej służbie to Bóg jest najważniejszy. On ma przeze mnie działać. Ja jestem sługą, który ma powierzony urząd w Kościele.
I zapewne wiele, wiele innych. Na przykład zdrowotne. Resztę można wpisywać w komentarzach ;)
W tym poście chciałbym wspomnieć o wydaje mi się najważniejszym zagrożeniu. Którego owocami mogą być wymienione wcześniej. Chodzi mi mianowicie o to, że maksymalne zaangażowanie w służbę (wszelkiego rodzaju) może doprowadzić do "porzucenia zwyczajności chodzenia z Bogiem".
O co chodzi?
Modlimy się tylko już o ludzi i ich sprawy. O nas samych już nie mamy czasu się modlić.
Mówimy innym co Biblia mówi na temat życia w małżeństwie, ale sami nie mamy sił już modlić się i/lub porozmawiać z żoną.
Otwieramy Biblię, bo trzeba przygotować studium, kazanie. Lecz zapomnieliśmy jak przyjemnie słuchać Boga, który przemawia przez Swoje Słowo.
Jak się przed tym chronić?
Ja mam wyznaczony czas co dziennie, gdzie przed czasem modlitwy o Kościół i sprawy mogę się modlić "egoistycznie"; o siebie, o swoją rodzinę.
Najpierw czytam Biblię "dla siebie". Potem się przygotowuję dopiero do kazania.
I mój czas jest "święty". W następnym roku dołożę starań, by myśli nie biegły do innych spraw. By nie skracać i nie przekładać swojego "świętego" czasu. Uczynię go "żelaznym"! :D
Bo im bliżej będę mojego Ojca, tym większe szanse, że ON mnie uchroni przed zagrożeniami.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz