I wróciliśmy. Teraz czas na refleksje i posumowanie, a także na zaległe notki. Postaram się wrzucić albo jedną/dwie duże, albo (i to raczej pewniejsze) całe mnóstwo małych śladów.
Dzień przed wyjazdem, wieczorem podrzuciliśmy naszą psinę do rodziców. Tam została na cały czas naszego "nie bycia" w M-c. Ale okazało się, że nie zostaliśmy na ten wieczór tak całkiem bez zwierzaków. Przez otwarte drzwi balkonowe do mieszkania spacerkiem wszedł mały kotek. Co prawda zaraz czmychnął, ale... wystawiłem mleczko i wrócił. Razem z mamą. Popiły mleczka, a jak już podjadły zgodziły się na sesję. Niestety paskudne oświetlenie i brak z mojej strony umiejętności nie pozwoliły na zrobienie porządnego zdjęcia, pomimo wielkiej cierpliwości i daleko posuniętej współpracy ze strony naszych gości.
A następnego dnia, z rana wyruszyliśmy do Mielca. Pierwszy przystanek zrobiliśmy w Lublinie. Było to wymuszone, bo Małgoś musiała odwiedzić Izbę Aptekarską. Następny przystanek zaś do Sandomierz. Ale o tym w następnej notce.
A następnego dnia, z rana wyruszyliśmy do Mielca. Pierwszy przystanek zrobiliśmy w Lublinie. Było to wymuszone, bo Małgoś musiała odwiedzić Izbę Aptekarską. Następny przystanek zaś do Sandomierz. Ale o tym w następnej notce.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz