Niestety może minąć nawet miesiąc zanim będę miał dostęp do neta w domu. Ale zgodnie z obiecanką wrzucam "offlainowo" pisane notki:
2008 09 24 - dzień pierwszy
O pożegnaniu pisał nie będę, bo znów zacznę ronić łzy. Dość powiedzieć, że wyruszyliśmy.
Rozpoczyna się nowy etap naszego życia. Czy lepszy?
Oby tylko w rękach Boga.
Do Mielca dotarliśmy przed 16:00. Szybkie rozpakowanie. (Dziękuję wszystkim zaangażowanym.)
Mieszkanie wygląda..., w zasadzie nie wygląda. Jest tyle kartonów, pudeł i paczek, że poza nimi nic nie widać.
Nie wiem gdzie włożyć ręce i od czego zacząć.
Małgosia spędziła dwie godziny w pracy. A teraz (22:10) szoruje szafkę.
Pies zaczyna się czuć bezpiecznie. Ale tylko w mieszkaniu, spacer to ciągle stress.
2008 09 25 - dzień drugi
Dzisiaj harówa. Rozkręcanie i skręcanie mebli. Ciągle nie wiem za co się brać. Małgosia szoruje meble kuchenne.
Co zrobić, kleją się od tłuszczu i kurzu. Będzie potrzebny silniejszy środek.
Ja skręciłem łóżko (w zasadzie jedno rozkręciłem, drugie skręciłem i poustawiałem trochę meble). Sypialnia zaczyna przypominać pokój. Jeszcze tylko za dużo kartonów.
Dziś czytałem tekst o nadzieji (z Listu do Rzymian). Nadzieji się spodziewamy, choć jej nie widzimy. Z rozmowy nam wyszło, że Małgoś ma większą nadzieję (ale wcale nie dlatego, że mniej widzi :) )
Na obiad poszliśmy na miasto. Jakaś niewielki, ale za to bardzo przytulny lokal. Ceny znośne. Zwie to się Perełka.
Małgosia pojechała do pracy, a ja do... roboty.
Jestem już wypluty, oczy mi się same zamykają. A brak neta przeraża.
Już powoli zaczęły się obowiązki p. o. pastora. Pierwsze telefony. Na razie start jest łagodny i tylko ten brak dostępu do neta.
Staram się nie myśleć o ludziach w M-c. Tam miałem neta ;)
Zszedłem do piwnicy, znalazłem przypisaną do naszego numeru. Opiekun mieszkania to chyba sobie żartował twierdząc, że nic tam się nie zmieści (mógł przyznać, ze się mu nie chciało). Ładnie popakuję i wyniosę większość, jeśli nie wszystko właścicielki. Jakby dobrze zakombinował to i z pół roweru, by się zmieściło. Pomyślę o tym na wiosnę, o ile nie zmienimy mieszkania.
W piwnicy też nie ma neta :(
Boli mnie głowa. Okropnie. Jestem zmęczony.
Dziś przedpołudniem poszedłem "w miasto".
Znalazłem krótszą drogę do Małgosi pracy. Trzeba przejść przez kładkę nad torami, a poza tym cały czas prosto :)
Samo miasto sprawia przyjemne wrażenie. Doskwiera mi syndrom "nowego". Szukałem kawiarenki internetowej. Nie znalazłem, a pytani ludzie wzruszali ramionami :(
Co gorsza muszę "na duch" znaleźć jakiś warsztat, bo znów nam coś dzwoni w rozrządzie. Do wtorku trzeba to sprawdzić i zrobić, bo Małgoś ma do przejechania w sumie 600 km. Nie jest dobrze.
Małgosia wczoraj w jakimś sklepie znalazła "Rafi" - karmę dla psa. Jesteśmy uratowani :) Wszak Czarna nasza, żre jedynie to :D
Wieczorny dopisek:
1)Warsztat znalazłem dzięki jednemu bratu ze Zboru. Niestety samochód mogę podstawić dopiero we wtorek. W ogóle mnie to nie urządza. Nie wiem co robić.
2)Jutro jadę na spotkanie z pastorem z Rzeszowa.
3)Dziś ponownie byliśmy na obiedzie w "Perełce". Przyczyna stołowania się na mieście jest prozaiczna - nasza kuchnia jeszcze nie nadaje się do użytku :(
Apropo "Perełki". Lokal z klimatem. Przyjemny i ogólnie polecam. Jakby kogoś interesowało to jest na Niepodległości :D
4)Skończyłem pisać skrypt do kazania niedzielnego.
Ps. Magda, dzięki za użyczenie łącza ;)
Bardzo ciekawe i bardzo na żywo. Bardzo zwyczajnie. Net, czy on jest aż tak ważny? ;-P
OdpowiedzUsuńW zasadzie to i możn, by żyć bez neta. W końcu przez tyle wieków go nie było. Ale jednak czegoś brakuje. Przede wszystkim brak kontaktu z ludzikami.
OdpowiedzUsuń