Ostatnie dni to był bardzo intensywny czas (przynajmniej dla nas :) ). W niedzielę po nabożeństwie i szybkim obiedzie nastąpiło jeszcze szybsze pakowanie. Wyruszyliśmy (ok. 14:00?). Wybrałem trochę dłuższa drogę mając nadzieję, że będzie łagodniejsza dla naszej psiny. Niestety Czarna ma chorobę lokomocyjną (zanim dojechaliśmy do Lublina zwymiotowała z osiem razy :( ). Ta podróż była i dla niej i dla nas męczarnią. Do rodziców dojechaliśmy wieczorem. Trochę odsapnęliśmy, by zaraz popędzić odwiedzić rodzinę siostry. Pisałem już, że urodziła im się Wiktoria. Śliczne i spokojne dziecko. Podobna do... swojego starszego brata :D .
Następnego dnia rano (poniedziałek) wyjechaliśmy do Garwolina, by spotkać się z rodziną Małgosi. Powrót do Międzyrzeca we wtorkowe południe. Wieczór spędziliśmy u naszych przyjaciół. Ech, od Tomka i Ewy to się i wychodzić nie chce. Więc kiedy już wstaliśmy w środę to popędziliśmy do pastora Leszka. I znów się zasiedzieliśmy :)
A popołudniu spotkaliśmy się w kaplicy. Gdzieś od 18:00 do 2:00 nad ranem :D
Dużo, by pisać co się działo (ciacho, sałatki, ciepła przekąska, konkursy, śpiew, modlitwa, krótkie kazanko). Dla nas najważniejsze, że było to spotkanie z przyjaciółmi. Tęskniłem strasznie do tych ludzików, ich twarzy, śmiechu. Dawno się tak nie bawiłem. (Agnieszko N. dzięki za pieśni - to było jak podróż wspomnień.)
A w czwartek powrót. Zdecydowanie lepiej się jechało, choć dość męcząco.
Przy okazji chcę pozdrowić pewnego kierowcę białego auta (marki, ani rejestracji nie zdążyłem zauważyć, a szkoda). Gdy wyjechałem z terenu zabudowanego, przyśpieszyłem. Widziałem światła (było już ciemno) jadącego za sobą samochodu. Pasy ruchu rozdzielone była podwójną ciągłą linią. Nagle usłyszałem klakson. Odruchowo chciałem "odbić" na pobocze (dość szerokie w tym miejscu). Dobrze, ze zerknąłem w lewe lusterko, a następnie w przez prawą szybę. Z lewej strony było ciemność. Za to poboczem wyprzedzał mnie "kierowca".
Czyżby przyjechał z wysp?
Może to i dobrze, że nie zdążyłem zapamiętać numerów? Cóż. Pozdrawiam... gorąco i mam nadzieję, że mimo wszystko dojechał do celu.
A popołudniu spotkaliśmy się w kaplicy. Gdzieś od 18:00 do 2:00 nad ranem :D
Dużo, by pisać co się działo (ciacho, sałatki, ciepła przekąska, konkursy, śpiew, modlitwa, krótkie kazanko). Dla nas najważniejsze, że było to spotkanie z przyjaciółmi. Tęskniłem strasznie do tych ludzików, ich twarzy, śmiechu. Dawno się tak nie bawiłem. (Agnieszko N. dzięki za pieśni - to było jak podróż wspomnień.)
A w czwartek powrót. Zdecydowanie lepiej się jechało, choć dość męcząco.
Przy okazji chcę pozdrowić pewnego kierowcę białego auta (marki, ani rejestracji nie zdążyłem zauważyć, a szkoda). Gdy wyjechałem z terenu zabudowanego, przyśpieszyłem. Widziałem światła (było już ciemno) jadącego za sobą samochodu. Pasy ruchu rozdzielone była podwójną ciągłą linią. Nagle usłyszałem klakson. Odruchowo chciałem "odbić" na pobocze (dość szerokie w tym miejscu). Dobrze, ze zerknąłem w lewe lusterko, a następnie w przez prawą szybę. Z lewej strony było ciemność. Za to poboczem wyprzedzał mnie "kierowca".
Czyżby przyjechał z wysp?
Może to i dobrze, że nie zdążyłem zapamiętać numerów? Cóż. Pozdrawiam... gorąco i mam nadzieję, że mimo wszystko dojechał do celu.
dziękuję za odwiedziny, szczególnie, że terminarz mieliście napięty! To bardzo ważne móc spotkać się z przyjaciółmi(szkoda,że tak krótko). Ważne też dla mnie dlatego,że słysząc jak opowiadacie o Mielcu, wiem, że to Bóg Was tam postawił i co mi do tego. Do rychłego zobaczenia!!!!!!!!
OdpowiedzUsuń:-))
..i "masz pan rację" Bóg ich w Mielcu postawił,a nam to do tego aby błogoslawić..
OdpowiedzUsuńJanuszek