| Home | 365/2012 | in my eye | VW T3 Westfalia | Zbór w Mielcu |

Jak stało się to?






Musze się przyznać do pewnej "słabości". Lubię hymny. Rozumiem potrzebę śpiewania refrenów, które może "i lepiej", bo prościej oddziaływują na człowieka (poprzez melodię) i są bardziej "dopasowane" do współczesnej kultury. Jednak ja i tak wolę hymny. Mój ulubiony śpiewnik to Śpiewnik Pielgrzyma.
Gdy byłem w szpitalu i lekarze powiedzieli mi, że mam przed sobą co najwyżej dwa miesiące życia, (możesz o tym przeczytać więcej: tutaj (plik pdf)) czytałem sobie teksty pieśni ze Śpiewnika Pielgrzyma przeznaczone na pogrzeb. Ich treść, słowa niosły mi nadzieję. Nadzieję życia wiecznego i przygotowywały do "przejścia na drugi brzeg".
I właśnie za teksty i ich przesłanie przede wszystkim lubię hymny. To nie są pieśni w stylu: 7x11 (siedem słów śpiewanych jedenaście razy). Niosą ze sobą pewną opowieść. Opowieść, która przybliża do Boga. Ale i "podniosłość" hymnów oddziałuje na mnie bardzo pozytywnie.
Nie, nie chce dyskredytować współczesnych "pieśni uwielbiających", czy namawiać czytelników na zmianę preferencji.
Chciałbym natomiast zachęcić do wysłuchania hymnu Charlesa Wesleya "And Can It Be?", który znalazłem na blogu proteologia. Pod podanym linkiem znajduje się tłumaczenie Mateusza Wicharego.


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz